Moja przygoda ze sportem.

Moja przygoda ze sportem - Konkretnie lekką atletyką zaczęła się w szkole podstawowej. Od zawsze lubiłam aktywnie spędzać czas, nie przepadałam za siedzeniem przed komputerem. Ganiało się w wolnym czasie z "paczką" po podwórku, jeździło się na rowerze, toteż zajęcia z wychowania fizycznego mi się podobały.

Graliśmy najczęściej w dwa ognie i ewentualnie biegaliśmy po trawie "60m" (tak na prawdę było to z 50m), skakaliśmy w dal z miejsca albo graliśmy w tenisa stołowego. Wyróżniałam się z klasy, pani mnie chwaliła.
Organizowano zawody dla klas 4-6, na które oczywiście się zapisywałam. Chciałam spróbować swoich sił.
Najpierw były to przełaje jesienią. (Hahhaha ja i bieganie długodystansowe). Później jakoś na początku roku i na wiosnę organizowano tzw. Czwartki Lekkoatletyczne, które kończyły się na Ogólnopolskim Finałem Czwartków Lekkoatletycznych.
Brałam udział w konurencjach tj. bieg 60m, bądź 300m i w skok w dal.
Mój obecny trener zauważył mnie na tych zawodach i zaproponował mi trenowanie skoku w dal.
Przyszłam na pierwszy trening (było to pod koniec szóstej klasy). Pokazano mi technikę, uczyłam się truchtać. Co lepsze miałam swoje kolce. Myślałam że to w nich się trenuje, więc zamiast adidasów je wzięłam, a że przyszłam w trepkach no to co... Robiłam trening na boso! Tak właśnie się zaczęło, byłam najmłodsza z grupy. Później po jakimś czasie zaczęły dołączać do grupy kolejne osoby....



Jednak po roku trenowania okazało się, że skok w dal to nie moja bajka. Miałam problemy z rozbiegiem. Odbijałam się co najmniej pół metra, metr z przed belki. Tak na prawdę, ani jednego skoku nie oddałam z belki na zawodach. Tak więc padło na sprinty. Dobrze mi szło, jednak później dużo chorowałam, trochę motywacji, wiary w siebie zabrakło, kontuzja i jeszcze parę innych rzeczy się na to złożyło... Zostałam tak na prawdę w miejscu....
Latem 2015 pod koniec letniego sezonu przyszła myśl o trójskoku. Bardziej poprawiłam się na skakaniu, aniżeli na bieganiu... Jak na początek raptem po kilku technikach całkiem nieźle - 10.22m w Warszawie (co prawda z przed belki z pół metra).
Była nawet szansa, żeby dostać się na OOM, ale niestety trochę zabrakło...
Stwierdziłam, że nie ma co rozpaczać, trzeba się spiąć jesienią i trenować jeszcze mocniej. Tak też było, obeszło się bez chorowania. Wszystko poszło do przodu, nastawiałam się na halę. Jednak, gdy przyszedł sezon halowy odezwała się kontuzja kolana z wakacji... Od stycznia bez treningów do tej pory, teraz jeszcze choroba... Dopiero za tydzień pewnie wrócę, jednak sezon letni zaczyna się już od maja... Pewnie za dużo się nie zrobi, ale będziemy próbować :D





Czego nauczył mnie sport?

Myślę, że na prawdę wielu rzeczy. Doceniłam wiele wartości, ludzi...
Sport nauczył mnie wytrwałości w dążeniu do postawionego przez siebie celu, na pewno pokory, cierpliwości, systematyczności, nie poddawaniu się, stawianiu czoła przeciwnościom...
Stałam się bardziej śmielszą, otwartą sobą, pewniejszą siebie, wierzącą w swoje możliwości.
Podchodzę też do pewnych rzeczy i do samej siebie z dystansem.
Ile razy się słyszało... "I na co ci to, po co idziesz na ten trening, zamęczysz się tylko. Byś wyszła z kimś. Nie masz wiecznie czasu. Odpuść sobie. Odpocznij. Kiedy ty lekcje odrobisz.."
Zwykle odpowiedz brzmiała "No i co z tego? O to w tym wszystkim chodzi. I tak mam dwa dni wolnego w tygodniu." Co to za robota...
Przyjdę kiedy mi się podoba i kiedy będę chciała.. Nie tak tu nie ma. Nieraz przychodzą może i momenty słabości, zawahania. Kiedy jeden problem napędza kolejny, obowiązków jest cala masa. Ledwo ogarniasz to, co wokół ciebie się dzieje... Ale mimo wszystko idziesz na ten trening (czy ładna pogoda czy nie), mówisz „dam radę, nic samo się nie zrobi”. Taki jest już sport. Nie ma się zmiłuj. W życiu też się nic nie osiągnie siedząc tylko na tyłku.
Poza tym, jeśli ktoś ma pasję, która sprawia mu przyjemność... To nie odpuści tak łatwo.
Po treningu wiadomo przychodzi satysfakcja, lepsze samopoczucie mimo zmęczenia..
Jak mówią ciężka praca popłaca :) Sport jest doskonałym tego przykładem.
Prawie cały rok - ¾ harujesz. Jesień, zima - nie ma lekko, przychodzi wiosna - łapie się luz... W końcu przychodzi upragniony „sezon” i efekty naszej pracy.






„A pomyśl - bardzo wielu ludzi by chciało
Być na drodze do szczęścia w tym miejscu co Ty
Ja mówię - dosyć, dosyć! Dosyć narzekania!
Dosyć, dosyć nad sobą się użalania!„


„Każdego ranka podróż zaczyna się od nowa
Dużo lepiej się idzie, gdy podniesiona głowa
Daj sobie wreszcie kredyt zaufania
Masz mało do stracenia,bardzo dużo do zyskania
Każdy ma jakiś talent, więc zacznij coś robić 
Po jakimś czasie zacznie Ci wychodzić 
Wtedy przyjdzie satysfakcja - nikt Ci jej nie odbierze! 
Ale musisz uwierzyć w siebie, uwierzyć szczerze„ 



~Ola



Komentarze

Najpopularniejsze